Trzysta? Nie za dużo? No to policzmy. Zorze mieliśmy na każdej naszej fotoekspedycji (pierwsze sto procent). Zawsze trafiałem na aurorę na Senji (druga setka). A podczas właśnie zakończonej wyprawy do dyspozycji mieliśmy sześć nocy i zorza była… sześć razy. Bingo! Trzysta procent normy. Oczywiście zorza zorzy nierówna. Raz była to gruba zielona krecha na niebie, raz zobaczyła ją tylko jedna osoba, ale przez większość nocnych plenerów sporo się działo. Do tego stopnia, że zapominaliśmy o zimnie. Zresztą co to za zimno: od zera do minus kilku stopni i to w nocy. Prąd Zatokowy robi swoje i mocno ociepla wybrzeża północnej Norwegii.
Oczywiście to nie jest tak, że idziemy na plener i od razu świeci zielone światło (chociaż takie sytuacje mieliśmy i to całkiem często). Czasem trzeba poczekać. A jeżeli jest się w fajnym miejscu i do tego świeci Księżyc (od zawsze mówię, że to największy przyjaciel zorzowej fotografii) to można pofocić i bez zieleni.