Dzisiejsze zdjęcie dnia pochodzi z niedawnego fotoweekendu w Parku Mużakowskim. Właściwie w okolicach parku, a jeszcze właściwiej – w geoparku. Jest tu jedno z największych na świecie pojezierzy antropogenicznych, czyli takich, które nie powstałyby bez działalności człowieka. Jeziora to nic innego jak dawne wyrobiska kopalni węgla brunatnego i żwirowni, które zostały odzyskane przez przyrodę. Zróżnicowany skład chemiczny sprawia, że woda przybiera zaskakujące kolory, na przykład intensywnie czerwony. Przykład powyżej. Zdjęcie powstało w czasie pochmurnej pogody – i całe szczęście, bo słońce w środku dnia oznaczałoby trudne do opanowania kontrasty. Co innego rano i wieczorem – wtedy Światło jest po naszej stronie…
Tag: horyzonty
Król skarpy
Dzisiejsze zdjęcie dnia jest bardziej sytuacyjne niż krajobrazowe. Horseshoe Bend to jeden z najpopularniejszych punktów widokowych w USA – i jeden z najbardziej obleganych, szczególnie w okolicach zachodu słońca. Zdjęcia robi się z krawędzi pionowej przepaści, a zabezpieczone jest tylko jedno miejsce. W innych osobnicy ze statywami i bez (czyli większość) tłoczą się, walcząc o jak najlepszy kadr. Aż dziw, że co wieczór ktoś nie spada, popchnięty przez konkurencję.
Tym razem jednak było trochę inaczej. Fotografowie, owszem, ćwiczyli przepychanki, ale nagle przestali. Co więcej, w wyraźnym pośpiechu wycofali się, jakby nagle odechciało im się robić zdjęcia. Przyczyna szybko się objawiła, a raczej… przypełzła. W postaci grzechotnika. Nie jakiegoś specjalnie dużego, ale wystarczył. Dostojnie przedefilował przed lekko zszokowaną publicznością, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Nie był nawet agresywny (agresywność jeden ;), o czym świadczy fakt, iż powyższe zdjęcie wykonałem szerokim kątem. Kiedy zniknął, towarzystwo – z lekką nieśmiałością – powróciło nad skarpę.
Indianka patrzy na piasek
Postanowiłem trochę zmienić formułę wpisów. Będzie mniej pisania, a więcej zdjęć. Niniejszym postem inauguruję cykl “Zdjęć dnia”. Człon “dnia” nie oznacza, że będą się pojawiać codziennie, ale na tyle często, że warto tu zaglądać. Numer jeden to słynny Kanion Antylopy (Dolny), który odwiedziliśmy podczas wiosennej fotowyprawy do USA. Było śmiesznie, bo tego dnia wiał wiatr i z góry nawiewało sporo piachu: do tego stopnia, że między zdjęciami trzeba było chować sprzęt za pazuchą, a po wyjściu musieliśmy wrócić do hotelu umyć głowy.
Lecący piasek widać na zdjęciu, a po prawej… czy tylko ja widzę twarz Indianki (o dość neandertalskich rysach), która przyciska sobie palec do ust w odwiecznym geście: “psssst”?
BTW: pojawiły się trzy nowe galeryjki: Maroko, Gruzja i Rudawy Janowickie. Zapraszam do oglądania.
Gran Canaria w galeryjkach
Dawno mnie tu nie było, bo sporo się u mnie dzieje. W październiku miałem trzy wspaniałe wyjazdy fotograficzne, a w międzyczasie piszę trzy przewodniki naraz… W listopadzie wybieramy się do Maroka, a do boksów startowych przymierza się już Gran Canaria (14–21 stycznia). Na ten wyjazd są jeszcze miejsca, o co w okresie podróżniczego odbicia po covidzie wcale nie jest łatwo. I właśnie z zeszłorocznej Gran Canarii przygotowałem galeryjkę zdjęć, które można zobaczyć tutaj. To chyba najbardziej zróżnicowana wyspa Makronezji i wyjątkowo przyjemna do podróżowania. No i cieplutka, a nie ma nic przyjemniejszego, niż ucieczka od zimy w środku stycznia 🙂
Jeśli chcesz się z nami wybrać, zajrzyj tutaj.
Z wizytą u gladiatora
Toskańskie pejzaże dawniej uwieczniali malarze, a dzisiaj fotografowie (choć tych pierwszych nadal można tu spotkać). W tyle nie chcieli zostać filmowcy, którzy również popełnili tu sporo dzieł. Do bardziej znanych należy Gladiator Ridleya Scotta (2000 r.). Kręcono go w kilku miejscach, a najbardziej znane jest to, w którym gladiator już… nie żyje. Po śmierci trafia do czegoś w rodzaju nieba, gdzie przez pola wędruje ku swoim najbliższym. I właśnie o te pola chodzi. Wysadzana (dość skromnie w tym przypadku) cyprysami droga wije się ku zabudowaniom, a dzięki pagórkowatej okolicy można znaleźć sporo miejsc do jej fotografowania.
Grzęda smutnego Beduina
– Mam fajne miejsce na zachód słońca! – oznajmił Beduin wożący naszą grupę fotografów po pustyni Wadi Rum. No cóż, ja też miałem, ale dojechaliśmy tu dość wcześnie i już zaczynaliśmy się nudzić. Postanowiłem mu zaufać i zarządziłem zbiórkę przy dżipach o tej i o tej. Tuż przed odjazdem zauważyłem, że Beduin chodzi dziwnie markotny. Zapytałem lokalnego przewodnika co się dzieje, a ten po chwili wyciągnął z niego, że się boi, że nie spodoba mi się jego miejscówka. Stary nie pękaj! Jedziemy!
Miejscówką okazała się być grzęda skalna u stóp pionowej ściany, z rozległym widokiem dokładnie na zachód. Idealnie! Można tu było kadrować na różne sposoby, a nawet złożyć ciekawą panoramę. Kadr powyżej to coś względnie szerokiego – jak widać słońce zaszło dokładnie tam, gdzie powinno. Fotografowie byli zadowoleni, a Beduin przestał się martwić. Same plusy 🙂
Trzysta procent zorzy
Trzysta? Nie za dużo? No to policzmy. Zorze mieliśmy na każdej naszej fotoekspedycji (pierwsze sto procent). Zawsze trafiałem na aurorę na Senji (druga setka). A podczas właśnie zakończonej wyprawy do dyspozycji mieliśmy sześć nocy i zorza była… sześć razy. Bingo! Trzysta procent normy. Oczywiście zorza zorzy nierówna. Raz była to gruba zielona krecha na niebie, raz zobaczyła ją tylko jedna osoba, ale przez większość nocnych plenerów sporo się działo. Do tego stopnia, że zapominaliśmy o zimnie. Zresztą co to za zimno: od zera do minus kilku stopni i to w nocy. Prąd Zatokowy robi swoje i mocno ociepla wybrzeża północnej Norwegii.
Oczywiście to nie jest tak, że idziemy na plener i od razu świeci zielone światło (chociaż takie sytuacje mieliśmy i to całkiem często). Czasem trzeba poczekać. A jeżeli jest się w fajnym miejscu i do tego świeci Księżyc (od zawsze mówię, że to największy przyjaciel zorzowej fotografii) to można pofocić i bez zieleni.
Wiosna w Jordanii
Juz w marcu jedziemy do “Szwajcarii Bliskiego Wschodu”. Jeżeli masz ochotę to zapraszam – są jeszcze miejsca, a zapisać można się tu. Przed naszymi obiektywami otworzy się niezwykła Petra – starożytne miasto wykute w różowawej skale. Spędzimy tu na tyle dużo czasu, że każdy będzie mógł spokojnie oddać się swojej ulubionej czynności, czyli fotografowaniu. Równie nieśpiesznie będziemy poznawać tajemnice Wadi Rum, uważanej za najpiękniejszą pustynię na świecie. Jako że jest to wyprawa fotograficzna, będziemy odwiedzać najpiękniejsze miejsca w porze najlepszego światła, czyli o wschodzie i zachodzie słońca. Fotografowanie jest wtedy znacznie trudniejsze niż w środku dnia, ale nie ma obaw: ze wszystkim sobie poradzisz, a ja Ci w tym pomogę. Zapraszam serdecznie 🙂
U-boot w mglistej zatoce
Kanary dość jednoznacznie kojarzą się z plażowaniem, drinkowaniem, „olinkluziwem” i ogólnie beztroskimi wakacjami. Skojarzenia z rewelacyjnymi plenerami fotograficznymi są – o dziwo – raczej mało popularne – i bardzo dobrze, bo ma się je tylko dla siebie.
Gran Canaria to najbardziej urozmaicona wyspa archipelagu – można tu spędzić tydzień i każdego dnia fotografować coś innego: od kamienistych plaż i wydm wyglądających jak na pustyni, przez mikrokaniony, po monumentalne górskie panoramy.
Niedawno właśnie miałem przyjemność spędzić tu tydzień z grupą fotograficznych zapaleńców. Na ostatni plener ostatniego dnia wybrałem bardzo fajny punkt widokowy Mirador de Degollada. Kiedy podjeżdżaliśmy tu z Tejedy, światło może nie było at its best, ale mgiełki w tle coś tam rokowały:
Przebłysk nad Bledem
Jezioro Bled to ikona słoweńskiego krajobrazu, takie tamtejsze Morskie Oko. I podobnie jak Morskie Oko, można je fotografować z różnych miejsc. Niektóre położone są wysoko w górach i trzeba się trochę nagimnastykować (głównie za kółkiem) żeby tam dotrzeć. Z takiego właśnie miejsca powstało powyższe zdjęcie. Jak widać „słoneczna strona Alp” nie zawsze jest słoneczna, ale w tym przypadku taka pogoda była atutem. Przewalające się nad górami ciężkie chmury na pewno miały w sobie więcej dynamiki niż błękitne niebo, które kojarzy się zwykle z południową Europą. Wisienką na torcie stały się słoneczne lasery, które na chwilę wystrzeliły na horyzoncie. I tak powstało całkiem przyjemne zdjęcie Bledu, na którym Bled ledwo co widać 🙂
Ostoja Daniela i jeleni
Prowadząc wyjazdy fotograficzne lubię – w miarę możliwości – wyjść czasem poza program i zrobić coś więcej. „W miarę możliwości” oznacza na przykład sytuację kiedy sam prowadzę pojazd i nie muszę negocjować z lokalnym kierowcą. Tak było ostatnio w Szkocji, gdzie miałem przyjemność pomykać „mafijnym” Fordem Tourneo po wąskich asfalcikach i ciasnych zakrętach („mafijność” polegała na tym, że siedzenia z tyłu były skierowane przodem do siebie i można było prowadzić szemrane negocjacje albo grać w pokera – co prawda na plecakach, bo stolika jednak nie było).
A może by tak… uciec na pola?
Cywilizacja, agresja, ryczące maszyny, krzyczący ludzie, wirusy, polityka, chroniczne zmęczenie… Przypuszczam, że każdy może dopisać kilka swoich podpunktów do tej listy.
Proponuję antidotum: przejdźmy się po morawskich polach. Cisza, spokój, dalekie i spokojne pejzaże, sarny ścigające się z zającami, przyroda harmonijnie współistniejąca z człowiekiem.
Pierwszy weekend września (i jego okolice) spędziliśmy w gronie fotografów w takich urokliwościach. Poniżej kilka kadrów z tego wyjątkowego regionu: