Dzisiaj kilka słów o Laosie, śródlądowym kraju na Półwyspie Indochińskim (ta „śródlądowość” to ewenement – wszystkie inne państwa regionu mają dostęp do morza).
Piękne krajobrazy, wspaniałe świątynie, kolonialna architektura, świetna kuchnia – zdawać by się mogło, że turyści walą tu drzwiami i oknami. Na szczęście (jeszcze) tak nie jest. Widać to kiedy wędruje się po kraju (z wyjątkiem kilku najbardziej popularnych miejsc) albo studiuje dane statystyczne. Dwa lata temu sektor turystyczny wzbogacił Laos o 2 mld dolarów, podczas gdy sąsiednia Kambodża zarobiła prawie trzy razy więcej, a Tajlandia… czterdzieści razy więcej. To oznacza, że turystyczny boom jest jeszcze przed nami. A to oznacza, że warto tu przyjechać właśnie teraz.
—
Na Dalekim Wschodzie podaż szybko dostosowuje się do popytu. Jednym z tego przejawów są dogodne połączenia lotnicze na trasach między najważniejszymi ośrodkami turystycznymi. Dzięki temu po zwiedzeniu Angkoru można po kilku godzinach znaleźć się w Luang Prabang – najbardziej zabytkowym mieście Laosu. Już w czasie podchodzenia do lądowania widać, że znaleźliśmy się w innym świecie. Zachodnia Kambodża jest płaska jak stół, a tu za oknami przesuwają się zielone góry i wijący się między nimi Mekong.
Samo Luang Prabang to miasto postkolonialnych rezydencji i watów, czyli buddyjskich świątyń:
Codziennie skoro świt wychodzą z nich mnisi i w tradycyjnym pochodzie przemierzają ulice, a miejscowi nasypują im do misek ryż.
—
Między szacownymi budowlami rozpycha się targowisko – miejsce, w którym codziennie przewijają się tłumy miejscowych i przyjezdnych:
Przewagę tych drugich widać na tzw. nocnym targowisku u stóp wzgórza Phu Si, gdzie codziennie wieczorem handluje się pamiątkami i lokalnymi wyrobami.
Luang Prabang jest pięknie położone, na wysokim brzegu Mekongu, a okolice miasta w niczym mu krajobrazowo nie ustępują. Świetnym celem wycieczki jest wodospad Tat Kuang Si, szczególnie efektownie prezentujący się pod koniec pory deszczowej:
Ucztą dla oczu jest trasa na południe, do Vang Vieng. Wszechobecna zieleń i dzikie kształty skał nasuwają skojarzenia z chińską doliną Li:
—
Podziwiając widoki można nieopatrznie wejść klapkiem w… kałużę smoły. Porzuconym obuwiem natychmiast zajmuje się miejscowa brygada renowacyjna:
Samo Vang Vieng ma równie efektowną lokalizację, a usytuowane nad rzeką hotele są świetnym miejscem do obserwacji zachodów słońca:
Między góry z powyższego zdjęcia prowadzi lokalna droga – najwięcej frajdy sprawia przejechanie jej podstawowym laotańskim środkiem transportu, czyli songthaewem:
Jest to duży pick-up z otwartą paką, na której pasażerowie siedzą na ławkach, bokiem do kierunku jazdy.
W dolinie znajdują się pola uprawne, a na nich rolnicy:
Niektórzy bardzo młodzi…
… i pozujący do zdjęć na różne sposoby:
Na niektóre szczyty można wejść. Ścieżka przez dżunglę jest stroma, ale na wierzchołku czekają piękne widoki…
… a także… mini-knajpka, czyli bezcenna lokalna inicjatywa (nikt po wspinaczce nie odmówi schłodzonego napoju).
Kilka godzin jazdy na południe od Vang Vieng położona jest stolica kraju, Wientian, a kawałek dalej – granica z Tajlandią. Przy niej warto znaleźć Buddha Park, czyli park niezwykłych figur, które stworzył tajsko-laotański rzeźbiarz Bunleua Sulilat:
Celem, który mu przyświecał, była synteza dwóch wielkich religii: buddyzmu i hinduizmu.
Buddha Park rozłożył się na brzegu Mekongu:
Tereny po drugiej stronie należą już do Tajlandii. Po przekroczeniu granicy można podjechać na lokalny dworzec kolejowy i bardzo wygodnym nocnym pociągiem potoczyć się do Bangkoku.
Jeżeli chcesz zobaczyć ze mną Laos to zapraszam na listopadową fotoekspedycję. Jej program i szczegóły praktyczne dostępne są na stronie Klubu Podróży Horyzonty.
W odpowiedzi na “Lovely, Asian, Original, Sunny…”
Przepiękne zdjęcia.
Dowcipne ,głębokie ,zachęcające,mistrzowskie.
Chciałabym tak .