Krajobraz Irlandii Północnej w dużej mierze kształtuje woda. Dotyczy to fantastycznych klifowych wybrzeży, ale nie tylko. W niektórych miejscach w stronę morza łagodnie opadają zielone doliny (glens), których dnem płyną rzeki, można też trafić na całkiem niezłe wodospady. Przy dwóch poniższych kadrowanie zostało wymuszone przez samą wodę:
Rozbryzgi były tak silne, że nie dało się podejść bliżej. I dobrze – dzięki temu można (a nawet trzeba) było ująć motyw szerzej, pokazując kontekst. W tym przypadku bujną, niemal dżunglową zieleń.
Na wybrzeżu często jest tak, że im bliżej wody tym lepiej (przykład stanowi poprzedni wpis, gdzie trochę zmusiłem grupę do wędrówki po głazach). Fajną zabawą może być łapanie uciekających fal, tak jak tutaj:
Powyższe zdjęcie okupiłem mokrymi butami. Któraś z kolei fala okazała się być na tyle szybka i silna, że nie zdążyłem uciec (może bym zdążył, gdyby nie skała za plecami, którą musiałem okrążyć). To i tak nic. Na jednej z miejscówek na Senji można zostać znienacka zmoczonym po kolana albo i wyżej…
A na tym wbrew pozorom nic mnie nie zmoczyło:
Ani mnie, ani aparatu. Fotografując fale na kolejnej plaży zobaczyłem, że w skale jest dziura, w której co chwilę strzela „gejzer”. Był na tyle przewidywalny, że można było ustawić się całkiem blisko i nie oberwać (choć na zdjęciu wygląda to inaczej).
Po lekturze wpisu można odnieść wrażenie, że w Irlandii nie mieliśmy światła i „ratowałem” się wodnymi zbliżeniami. Otóż nie: światło wiele razy było wspaniałe, jak zazwyczaj jesienią w tej części świata…