Za nami pełen wrażeń weekend w Rogalinie i okolicach. Fotograficzny plener o tej porze roku nie daje gwarancji śniegu i mrozu (nie było ani jednego ani drugiego), ale można być pewnym, że na wspaniałych rogalińskich dębach nie będzie ani jednego liścia. A brak liści doskonale uwypukla fotogeniczną strukturę drzew.
Aby dać sobie najwięcej szans na dobre światło, odwiedziliśmy łęgi cztery razy. Ktoś, kto nie fotografuje, uznałby to za przesadę – po co przed świtem i w zapadającym zmroku tyle razy tarabanić się po łąkach? My wiedzieliśmy po co.
Światło przez długi czas było dość ponure, co w sumie nieźle pasowało do atmosfery tego miejsca:
Zdarzały się też przebłyski, jak na przykład ten o zachodzie słońca:
Zgodnie z tradycją naszych warsztatów, najlepsze światło pojawiło się za czwartym razem (widocznie musieliśmy na nie zasłużyć). Tuż po świcie słońce wyszło zza chmur, a drzewa przybrały złotą barwę:
Już wcześniej widziałem co się święci, dlatego zająłem stanowisko przy moim ulubionym pochyłym dębie:
Na tle dramatycznych chmur wygląda jak scenografia do któregoś filmu Hitchcocka albo westernu Powieście go wysoko:
Po dotlenieniu się na łąkach przyszła pora na uzupełnienie witamin. W tym celu odwiedziliśmy szacowną instytucję Lech Browary Wielkopolski. Tu dowiedzieliśmy się jaka jest różnica między piwem butelkowym a puszkowym (żadna) i dlaczego każda szanująca się marka ma własną szklankę. Odwiedziliśmy też warzelnię, gdzie można fotografować zabytkowe kadzie…
… oraz różne pokrętła, kraniki i inne dzyndzle:
Na koniec przyszła pora na ww. witaminy – w ramach biletu można oddać się degustacji Lecha Premium albo Pils (ten drugi mocniejszy i oferowany tylko w Wielkopolsce).
Ostatnim punktem programu był zamek w Kórniku. Nie jest łatwo dostać się ze statywami do środka, ale nam się udało (zupełnie legalnie, przez drzwi). Miałem tu stare porachunki ze schodami w kształcie pierwszej litery mojego imienia:
Druga edycja warsztatów fotograficznych w Rogalinie za nami. Myślę, że jeszcze niejedna przed nami…