Kategorie
Aktualności

Dolomity od rana do wieczora

Trzecia fotowyprawa w Dolomity i do Wenecji stała pod znakiem ciekawego światła. W Dolomitach trafiliśmy na bardzo dobre, a w Wenecji było… zmienne. W tym wpisie skupię się na górach. Po raz pierwszy byliśmy tu jesienią i to był chyba dobry wybór, zważywszy że mniej więcej w tym samym czasie Dolomity eksplorowali tacy fotografowie jak David duChemin, czy Daniel Kordan.

Poranek na łąkach był początkowo bezwidokowy, a mi nie pozostawało nic innego, jak tłumaczenie, gdzie za chmurami schowany jest Monte Pelmo:

W końcu jednak się pokazał („O kurde, ale wysoko!”). A fakt, że tylko w kawałku dodawał mu tajemniczości:

Światło zmieniało się błyskawicznie, co można było dostrzec nawet za warstwą chmur:

Po śniadaniu wjechaliśmy kolejką na wysokość ponad 2700 m n.p.m. To był dobry pomysł – okazało się, że prawie całe Dolomity są pod chmurami, a my nad. Z pierzastego morza wyrastały tylko najwyższe szczyty. Na szczęście taki stan trwał długo i po początkowej bieganinie szaleńcze pstrykanie zamieniło się w spokojne komponowanie kadrów (na poniższy załapały się też Alpy z austriackiego Tyrolu):

Dla uzyskania lepszej perspektywy niektórzy ryzykowali spacery nad samą przepaścią (ten pomarańczowy to nasz):

A wieczorem wybraliśmy się nad jezioro Misurina. Zachody słońca bywają tu bardzo subtelne, pocztówkowo-kolorowe albo… żadne. My mieliśmy do czynienia z tym pierwszym wariantem, bardzo miłym dla oka:

Z Dolomitów ruszyliśmy do Wenecji. Ale to już zupełnie inna historia…

 

Kategorie
Aktualności

Tara z boku i z góry

Przepływająca przez północną Czarnogórę rzeka Tara tworzy najgłębszy kanion w Europie. Jeśli ktoś jednak wyobraża sobie pionowe czerwone skały jak w Kolorado, będzie rozczarowany. Tutaj dominuje zieleń, a skał jest jak na lekarstwo. O głębokości też można dyskutować. Zmierzono ją w najwyższym miejscu, niedaleko głównego grzbietu Durmitoru, gdzie odległość między krawędziami a nurtem rzeki wynosi około 1300 m w pionie. Dalej na wschód jest znacznie niższy. To trochę jak z doliną Kali Gandaki w Nepalu: odległość między rzeką a szczytami Annapurny i Dhaulagiri na obu brzegach wynosi ponad 5500 m, czyli znacznie więcej niż w kanionie Cotahuasi w Peru, oficjalnie uznanym za najgłębszy na świecie (3354 m).

Odrzucając na bok rekordy – miejsce jest przepiękne i warte odwiedzenia. Fotografom spodoba się też pogoda, bardziej dynamiczna niż na wybrzeżu Adriatyku, gdzie najczęściej świeci słońce (latem) albo tygodniami pada deszcz (zdarza się w każdej innej porze roku). Dzięki wiodącej wzdłuż rzeki szosie kanion jest łatwo dostępny.

W niektórych miejscach można zejść nad samą rzekę. Po deszczu Tara zaczyna parować, co w połączeniu z jej niesamowitym kolorem sprawia ciekawe wrażenie:

Te kolor to coś między turkusem, seledynem, lazurem a pistacją. Zmienia się w zależności od padającego światła i tego, co rośnie na brzegach. Pewnie więcej na ten temat miałyby do powiedzenia panie, które podobno lepiej znają się na kolorach 😉

Najbardziej znanym miejscem widokowym jest słynny most na Tarze:

Powstał w latach 1937–1941 i był wówczas najwyższy w Europie (ponad 150 m). Wkrótce potem partyzanci wysadzili najmniejsze przęsło, aby uniemożliwić przedostanie się włoskich wojsk na teren Durmitoru (najmniejsze, żeby po wojnie łatwo było odbudować).

Dziś most stanowi atrakcję turystyczną. Jeszcze dekadę temu stał przy nim tylko mały lokal gastronomiczny i posterunek policji. Dzisiaj infrastruktura tak się rozbudowała, że zaczyna przypominać małą osadę. W ofercie są na przykład tyrolskie zjazdy na metalowych linach w poprzek kanionu.

Najlepsze widoki oferuje oczywiście sam most.

Na wschód:

I na zachód:

Zdjęcia robiłem przed sezonem, a już po moście kręciło się sporo turystów (i pies, który próbował zeżreć moje filtry). Miałem to szczęście, że było tuż po deszczu, dzięki czemu nad doliną pojawiły się mgiełki.

Jeszcze jednym świetnym miejscem widokowym jest Ćurovac, w okolicach Žabljaka, czyli „czarnogórskiego Zakopanego”. Prowadzi do niego wąska asfaltowa droga. Widać stąd najgłębsze partie kanionu. Na poniższym zdjęciu, zrobionym rankiem, chmury w dole mniej więcej odzwierciedlają przebieg rzeki. Miałem szczęście – pięć minut później już ich nie było:

 

Kategorie
Aktualności

Cztery razy klasztor

Ostatnio mieliśmy przyjemność odwiedzić Żagań – miasto znane z pałacu Wallensteina (jednego z głównych rozgrywających wojny trzydziestoletniej) i słynnej ucieczki jeńców ze Stalagu Luft III podczas II wojny światowej (nakręcono o niej film z takimi tuzami, jak Steve McQueen i Charles Bronson).

Zatrzymaliśmy się na nocleg w dawnym klasztorze Augustianów. Nie był to – oględnie mówiąc – Hilton, ale za to miałem widok z pokoju na dziedziniec i potężne gotyckie cielsko kościoła Wniebowzięcia NMP (ponoć piorunochron na wieży jest najstarszy w Europie; pochodzi z 1769 r.). I mogłem zrobić sobie mały projekcik pod tytułem klasztor w czterech oświetleniach.

Zdjęcie otwierające to środek słonecznego dnia. Neutralne światło, chmurki i tak dalej.

Wieczór (tego samego dnia) skrył w cieniu średnio atrakcyjny dziedziniec i elegancko wybarwił szczytową ścianę i wieżę kościoła:

Dzień był upalny, a takie dni często kończą się burzami (szczególnie ostatnio). No i przyszła. Zabytkowy piorunochron co prawda się nie przydał, ale i tak ładnie błyskało:

A po burzy jak to po burzy. Następny dzień wstał znacznie zimniejszy i generalnie mniej wakacyjny…

W klasztorze trwają prace remontowe, więc jest nadzieja, że za jakiś czas odzyska dawny blask. Tak czy tak – Żagań i okolice to miłe miejsce na krótki wypad. Polecam 🙂

Kategorie
Aktualności

Klasyk z chmurkami

Kilka dni temu wracając z rodzinnych wakacji zatrzymaliśmy się przy zamku Dunajec w Niedzicy. Tym od przebaczającej Brunhildy i Bogusława Łysego. Klasyczny widok na zamek jest z zapory na Zbiorniku Czorsztyńskim – oddana do użytku w 1997 r. od razu musiała stawić czoła (całkiem skutecznie) powodzi tysiąclecia. Zapora jest w zasadzie miejscem jednego kadru: zamek i woda. Powstało tu już mnóstwo świetnych zdjęć i trudno wymyślić coś nowego – szczególnie w środku letniego dnia. Mi trochę pomógł układ chmur-baranów, „pasących się” na niebie równolegle do linii wzgórz. Panoramiczny kadr nasuwał się sam, podobnie jak odjęcie wypranych upałem kolorów.

Większość osób wchodzących na zaporę zadowala się zrobieniem zdjęcia z wysuniętej platformy blisko wejścia. Warto jednak pójść kawałek dalej, za budynek na koronie – zza niedzickiego zamku wyłoni się wówczas wzgórze z ruinami zamku w Czorsztynie na drugim brzegu (na zdjęcia biała plamka pod najbardziej kształtną chmurą).

Kategorie
Aktualności

Kambodża w galerii

Pierwsza fotoekspedycja do Indochin zbliża się wielkimi krokami. Odwiedzimy m.in. Kambodżę, którą niniejszym prezentuję w mojej galerii. Zapraszam na małą fotograficzną podróż po tym wspaniałym kraju. Zdjęcia można znaleźć na podstronie “Galeria” albo tutaj. Miłego oglądania 🙂

Kategorie
Aktualności

Malta w galerii

W kwietniu 2018 r. przygotowujemy z Klubem Podróży Horyzonty fotoekspedycję na Maltę. Fotoekspedycja to wyjazd podporządkowany fotografowaniu, czyli program będzie ułożony tak, żeby w najciekawszych fotograficznie miejscach znaleźć się w porze najlepszego światła. Jak zawsze, wschody i zachody słońca są “nasze”. A póki co, zapraszam do odwiedzenia mojej maltańskiej galerii, która znajduje się tutaj. Zdjęcia powstały podczas rekonesansu na Malcie w marcu bieżącego roku. Miłego oglądania!

Kategorie
Aktualności

Wycieczka nad jezioro

Czarnogóra ma wiele atrakcji – jedne bardziej znane, inne mniej. Do tych drugich z pewnością należy droga widokowa Vladimir–Virpazar, wiodąca wzdłuż południowych brzegów Jeziora Szkoderskiego. To nie jest trasa dla każdego kierowcy: wąska (czasami na jeden samochód) i setkami zakrętasów wymagających ciągłego kręcenia kółkiem jak w grach komputerowych. Już nią kiedyś jechałem i byłem ciekaw na ile od tego czasu zdziadziałem. Okazało się, że jedzie mi się tak świetnie jak wtedy, więc chyba nie aż tak bardzo…

Szosa prowadzi z wioski Vladimir na północ, wzdłuż albańskiej granicy. Przez cały czas wspina się na pasmo górskie Rumija. Przed rozpoczęciem podjazdu obejrzeliśmy jeszcze wiejski cmentarz muzułmański, z niepokojem obserwując czarne chmury nad górami, dokładnie w tym miejscu, w które się wybieraliśmy.

Tuż przed przełęczą było tak:

Przełęcz to niesamowity punkt widokowy, zaskakujący wszystkich: nagle w dole pojawia się największy śródlądowy akwen Półwyspu Bałkańskiego. Efekt wow murowany. A już na pewno kiedy burza tworzy na niebie i wodzie niesamowity spektakl świateł i cieni:

Skończyliśmy fotografować kiedy dosięgły nas pierwsze krople deszczu. Po chwili spadła ściana wody – na szczęście na samochód, w którym zdążyliśmy się schować.

Na Bałkanach potrafi czasem lać tydzień bez przerwy. Na szczęście to nie był ten tydzień. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów (w porywach do 40 km/h) burza została z tyłu i wróciło słońce:

A na koniec pojawiło się podeszczowe zjawisko optyczne:

Przygoda z jeziorem Szkoderskim skończyła się w Virpazarze. Stąd już głównymi drogami wróciliśmy na nocleg, zatrzymując się jeszcze na zachód słońca przy Svetim Stefanie. Ale tu już zupełnie inna opowieść…

Kategorie
Aktualności

Vamos a la praia

Rozhuśtany ocean szturmujący brzeg lądu po jakimś czasie (dość długim) tworzy efektowne dla oka wybrzeże. Z  takiej aktywności znany jest Atlantyk, a jej przykłady można znaleźć w zachodniej i południowej Portugalii. Nawet całkiem niedaleko Lizbony, czego przykład może stanowić Praia da Ursa (Plaża Niedźwiedzia – nie wiem kto to wymyślił). Otaczające ją skały widać ze słynnego punktu widokowego na Cabo da Roca, czyli najdalej na zachód wysuniętym przylądku kontynentalnej Europy. Ale swój prawdziwy majestat ujawniają, kiedy stanie się u ich podnóża.

Najpierw jednak trzeba się tam dostać. Z szosy do Cabo w bok odbiega wygodna ścieżka (jest drogowskaz), która w ogóle nie przygotowuje wędrowca do tego, co będzie za chwilę, czyli do zejścia na łeb na szyję. Ścieżki w dół są dwie i obie wyglądają dość przyjaźnie. Poniżej ta gorsza:

My wybraliśmy łatwiejszą, co nie znaczy, że łatwą. Nie znaczy też, że trudną, ale zejście po osypującej się ziemi i kamieniach ze sprzętem fotograficznym na plecach wymagało niezłej pantomimy. Na szczęście można było robić przerwy i fotografować kwiatki, udając, że w ogóle nie jest się zmęczonym:

Na dole światło było początkowo dość nijakie:

Rozeszliśmy się więc szukając dobrych miejscówek. Część plaży stanowi oazę naturystów. Akurat to ta sama część, z której najlepiej wychodzą zdjęcia. Na miejscu spotkaliśmy dwóch praktykujących panów, którzy na widok naszych pań fotografek wykonali wzorcowy manewr „prezentuj broń” (czyli zaczęli paradować od swojego kocyka do wody i z powrotem).

Ja tymczasem poszedłem na sam koniec i wdrapałem się na omszałą skałę, z której był dobry widok. Skała była już w wodzie, a rozbijające się tuż pode mną fale nie nastrajały optymistycznie. Tym bardziej, że trwał przypływ i były coraz wyższe. Zacząłem zabawę ze statywem, filtrami, wężykami i całym tym badziewiem, żałując że nie jestem małpą z chwytnymi czterema kończynami. Ostatecznie nic do wody nie wpadło, kilka fal zmoczyło mi spodnie i powstało takie zdjęcie:

Im było później tym zaczynało się robić coraz bardziej tajemniczo:

W pewnym momencie słońce uraczyło nas swoim majestatem. Kto był wtedy w dobrym miejscu, ten zrobił dobre zdjęcia:

Czyli pewnie każdy, bo tam nie ma złych miejsc.

Część naturystyczno-kamienista plaży oddzielona jest od reszty wysoką skałą dochodzącą prawie do morza. W czasie przypływu można zostać odciętym od wyjścia. Jako opiekuńczy przewodnik poczekałem aż wszyscy ją opuszczą, po czym – biegiem między dwiema falami – przedostałem się na plażę główną.

A tu fajny piaseczek:

I coraz bardziej niebieskie światło po zmroku:

Na koniec czekało nas jeszcze podejście tą samą trasą, ale w takim terenie podejścia zawsze są łatwiejsze od zejść. Wszyscy przeżyli i będą mogli opowiadać wnukom o swoich przygodach 🙂

Kategorie
Aktualności

Obrazy na murach

Lizbona to tramwaje, fado, górki, miradouros i tak dalej. Miasto ma też jednak inne oblicza, z którymi w ogóle nie kojarzy się w powszechnej świadomości. Jednym z nich  jest sztuka uliczna, znana bardziej pod angielską nazwą street art (albo urban art albo guerrilla art – ten drugi termin jest szczególnie smaczny, jeśli weźmie się pod uwagę, w jakich warunkach tworzono wiele prac). Określenie narodziło się w latach 80. minionego stulecia dla odróżnienia działalności artystycznej od zwykłego wandalizmu (choć niekiedy ta granica bywa płynna). Dzieła street artu powstawały na terenach industrialnych albo na robotniczych przedmieściach i w większości miast właśnie tam je można znaleźć. W Lizbonie jest inaczej: obrazy, rysunki i różne formy graficzne zdobią (albo szpecą – jak kto woli) budynki w samym centrum: nie trzeba ich daleko szukać. Nie wszystkie są dziełem „partyzantów”. W latach 2008 i 2010 miasto zainicjowało dwa projekty mające na celu ożywienie co bardziej zapuszczonych ulic i budynków, m.in. w dzielnicy Bairro Alto. W ramach drugiego z nich, CRONO, zaproszono tu najwybitniejszych przedstawicieli street artu z całego świata. Wiele z powstałych wówczas prac już nie istnieje, ale te, które pozostały, nadal robią wrażenie.

Jednym z najlepszych miejsc do podziwiania lizbońskiej „sztuki partyzanckiej” jest Galeria de Arte Urbana, powstała kilka lat temu w bocznej uliczce przy tramwaju-windzie Elevador da Glória:

Same wagoniki Elevadora też zostały pomalowane, ale chyba przez nieco mniej utalentowanych artystów:

Graffiti na innym tramwaju-windzie, słynnym Elevador da Bica, to już zdecydowanie nie „arte”, ale zaznaczanie terytorium:

Na smaczne kąski można za to trafić w najstarszych dzielnicach, Alfama i Mouraria:

A nawet na stacji metra:

 

Kategorie
Aktualności

Dom zachodzącego słońca

Za nami pierwsza fotowyprawa do Portugalii. Odwiedziliśmy Lizbonę, polując na żółte tramwaje i uwieczniając najciekawsze budowle w najlepszym oświetleniu. Byliśmy w Sintrze – mieście w tropikalnym ogrodzie. Dwa razy podziwialiśmy zachód słońca nad Atlantykiem. Szwendaliśmy się po białych zaułkach eleganckiego Óbidos i zdobyliśmy (dwukrotnie) kamienne Monsanto. Nie zabrakło też słynnych manuelińskich klasztorów.

Pogoda była dynamiczna, grupa świetna, a światło sprzyjało. I o to chodzi 🙂

Powyżej wioska Azenhas do Mar, przycupnięta na wysokiej skale spadającej prosto do Atlantyku. Poniżej pociąg-widmo na futurystycznym dworcu Oriente w Lizbonie. To dzieło Santiago Calatravy powstało przy okazji Światowej Wystawy w 1998 r.

Portugalia jest na tyle ciekawa fotograficznie, że jeszcze tu wrócimy. Po głowie już mi chodzi pomysł plenerów w zupełnie innych miejscach…

Kategorie
Aktualności

Wiosenna Malta

Jak ostatnio wspomniałem, marzec to świetny termin na odwiedzenie Malty. Nie ma upałów, nie ma tłumów, łatwiej o sensowny nocleg niż w szczycie sezonu. I są fajniejsze krajobrazy. O tej porze roku wyspy przyozdobione są kwiatami i prezentują się atrakcyjniej niż kiedykolwiek. Żeby nie być gołosłownym, poniżej kilka zdjęć ukwieconej Malty (tak się składa, że wszystkie zrobiłem na głównej wyspie).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Kategorie
Aktualności

Krajobraz bez mostu

Jak wiadomo, kilka tygodni temu zawalił się słynny Azure Window – najsłynniejszy most skalny na Malcie. Nie został z niego kamień na kamieniu i to dosłownie: cały wpadł do wody, a na skale, do której przylegał, pozostał jedynie jaśniejszy ślad. Fakt ten odbił się szerokim echem w świecie turystów i fotografów, a maltańskie władze nawet zastanawiały się nad pomysłem… odbudowy łuku (na szczęście go zaniechały).

Co straciliśmy? Jeden kadr. Owszem, fajny i eksploatowany na tysiąc sposobów, ale wciąż tylko jeden. W kraju, w którym takich kadrów można mieć na pęczki. Śmiem pokusić się o stwierdzenie, że w sąsiedztwie Azure Window można było robić ciekawsze ujęcia, w ogóle go pomijając. I nadal można. Zarówno Malta, jak i Gozo mają piękne wybrzeża, z licznymi zatokami, solniskami, wieżami obronnymi i szokująco wysokimi klifami. Wciąż warto tam jechać, szczególnie w marcu, kiedy cały archipelag tonie w kwiatach.

Powyżej zachód słońca na wybrzeżu Qrendi, jednym z najbardziej inspirujących na Malcie.