Wracamy do Kazachstanu, a dokładniej – do Parku Narodowego Ałtyn Emel. Po Śpiewającej Wydmie przyszedł czas na kolejną atrakcję, masyw Aktau. Skoro świt opuściliśmy wygodny hotelik i ruszyliśmy terenówką po krętej drodze-ścieżce po czymś co wyglądało jak forma przejściowa między sawanną a pustynią. Miejscowi byli w tak dobrym humorze, że dali mi poprowadzić (o tej porze żadne antylopy nie ćwiczyły rzucania się pod koła pojazdu).
Aktau to niesamowity mix kolorów i kształtów zaczarowanych w kamieniu. Już z daleka wyglądało to obiecująco:
„Droga” prowadzi do samych skał:
Ale bez przesady…
Dalej trzeba iść (na szczęście to przyjemny spacerek):
Faktury skał robią niesamowite wrażenie:
–
Na niektóre można wejść (też łatwo), żeby uzyskać inną perspektywę:
–
–
–
–
Gdzieniegdzie pojawia się osamotniony eksponat przyrody ożywionej:
A z samej góry najlepiej można ocenić odjechane kolory i kształty skał:
Po nasyceniu oczu i kart pamięci westernowymi krajobrazami Aktau wróciliśmy na pyszny obiad (ach te naturalne produkty…), a potem ruszyliśmy dalej w głąb olbrzymiego Kazachstanu. Ciąg dalszy oczywiście nastąpi…