Chcesz wybrać się w Alpy, a nie masz ochoty długo kręcić kółkiem? Jedź w Dachstein – to raptem dwie godziny jazdy na południowy zachód od czeskiej granicy. Znajdziesz tu prawie trzytysięczne szczyty, lodowiec z prawdziwego zdarzenia, gigantyczne jaskinie, dziki płaskowyż, na który nie zapuszczają się nawet lokalni przewodnicy i oczywiście mnóstwo pięknych widoków. Właśnie dla tych ostatnich tam przyjechaliśmy. Podczas naszej „dwualpejskiej” fotowyprawy (Dolomity plus Dachstein) austriackie pasmo było tym drugim – dotarliśmy tu więc od południa.
Żeby urozmaicić przejazd, wymyśliłem, że możemy pokonać słynną Grossglockner Hochalpenstrasse. Nasz bus dzielnie przemierzał górskie serpentyny, łapiąc „oddech” na postojach, na których podziwialiśmy wspaniałe widoki.
–
Dachstein można „ugryźć” od północy albo od południa. My zatrzymaliśmy się w uroczej wiosce Gosau, z północnej strony gór, w dolinie zakończonej najeżonym pasmem tzw. Salzburskich Dolomitów.
Wieczorem podeszliśmy do punktu widokowego. O zachodzie słońca czekał nas ciekawy spektakl: słońce podświetliło tylko kościół, a reszta doliny pozostawała w cieniu. Babciu Oleńko, to cud!
Górne partie Dachsteinu są dostępne dla wszystkich – też dla tych, którzy nie lubią za dużo się nachodzić. Kolejka linowa wwozi na szczyt Krippenstein, skąd można zrobić sobie spacer ścieżką typu „baba z wózkiem”. Z góry odsłaniają się widoki na Jezioro Halsztackie i okolice:
Poniżej najbardziej znany punkt widokowy, „5 Fingers” – ażurowa struktura zawieszona nad przepaścią. Trzy poniższe zdjęcia pokazują, jak szybko może się zmienić pogoda w górach – powstały w ciągu dwóch minut:
–
–
Ze ścieżki roztacza się panoramiczny widok na najwyższe szczyty Dachsteinu.
Pierwszy z lewej, ten obły, to Hoher Gjaidstein (2794 m n.p.m.), na który prowadzi łatwy szlak i z którego rozpościera się rewelacyjny widok. Drugi, z lodowcem poniżej, to najwyższy szczyt pasma, Hoher Dachstein (2995 m n.p.m.). Jego „nieszczęśliwą” wysokość podniesiono pięciometrowym krzyżem, dzięki czemu najwyższy punkt osiągnął magiczną „trójkę”.
Między obiema górami znajduje się stacja kolejki, która wwozi na Dachstein od południa. Skorzystaliśmy z tej przyjemności następnego dnia. Są tu różne atrakcje typu lodowy pałac i most nad przepaścią, ale najciekawsza jest możliwość spaceru po samym lodowcu:
–
U podnóża gór też jest co robić. Najbardziej znaną miejscowością jest Hallstatt – perfekcyjnej urody wioska nad Jeziorem Halsztackim: tak ładna, że Chińczycy zbudowali u siebie jej kopię. Najlepiej podziwiać ją w okolicach wschodu słońca – nie ma wtedy tłumów turystów i unika się mafii parkingowej. Światło też jest wtedy najlepsze. Pierwszego razu słońce co prawda „nie wzeszło”, ale pojawiły się niezłe chmurki:
Za drugim razem wschód słońca delikatnie oświetlił szczyty w tle, co można zobaczyć na zdjęciu otwierającym ten wpis.
Miło jest tez powłóczyć się po samym Hallstatt:
–
Do górnej części miejscowości prowadzą korytarze i ulice-schody:
–
Na górze stoi kościół otoczony przez niewielki cmentarz z przepięknie rzeźbionymi nagrobkami (i wielkim, włochatym kotem, ale jemu akurat zdjęcia nie zrobiłem):
–
Z górnej części Hallstatt roztaczają się widoki na dolną, z drugim kościołem, jeziorem i górami. I rewelacyjną grą chmur i mgieł, na którą mieliśmy przyjemność trafić:
Dziękuję za dotarcie do końca wpisu i zapraszam do lektury następnych.
4 odpowiedzi na “Alpy za miedzą”
Sławek, świetna relacja, piękne zdjęcia i bardzo dobry tekst. Świetna ściągawka dla mnie, bo właśnie opracowuję Austrię. Fajna to była wycieczka, nie da się ukryć, pozdrawiam i do zobaczenia na Gran Canarii albo może na Lofotach.
Dziękuję, miło Cię będzie zobaczyć na następnym wyjeździe 🙂
Mistrzowskie zdjęcia
Podziękowali 🙂