Właśnie wróciliśmy z fotograficznego rekonesansu w austriackim Tyrolu. Jodłowanie, Alpy, dzikie wodospady, kościoły na tle gór, posępne zamczyska – te sprawy. W jednym zamku, może nie posępnym, ale średniowiecznym i mocno klimatycznym, mieliśmy nawet okazję spać. Moje okno widać w górnej części wieży po lewej. Idealnie nadawało się do wystawienia chusteczki i majtania nią w prawo i lewo w oczekiwaniu rycerza na białym koniu (przydałby się jako pierwszy plan).
Zamek położony jest niedaleko pasma Wilder Kaiser, czyli skalnej ściany nasuwającej skojarzenia z niektórymi partiami Dolomitów (widać ją na górze po prawej). Pogoda była całkiem fotogeniczna: upalne dni, wieczorem burza, a po niej słońce próbujące uczcić koniec dnia przebiciem się przez chmury. Dawało to niezwykły efekt marsjańskiego nieba, widoczny na zdjęciu. Zjawisko było tak niesamowite, że wyrzuciłem dron w górę nie zważając na wciąż padający deszcz. Wytrzymał tę fanaberię bez problemu, a w nagrodę dostałem powyższe ujęcie.