Kanary dość jednoznacznie kojarzą się z plażowaniem, drinkowaniem, „olinkluziwem” i ogólnie beztroskimi wakacjami. Skojarzenia z rewelacyjnymi plenerami fotograficznymi są – o dziwo – raczej mało popularne – i bardzo dobrze, bo ma się je tylko dla siebie.
Gran Canaria to najbardziej urozmaicona wyspa archipelagu – można tu spędzić tydzień i każdego dnia fotografować coś innego: od kamienistych plaż i wydm wyglądających jak na pustyni, przez mikrokaniony, po monumentalne górskie panoramy.
Niedawno właśnie miałem przyjemność spędzić tu tydzień z grupą fotograficznych zapaleńców. Na ostatni plener ostatniego dnia wybrałem bardzo fajny punkt widokowy Mirador de Degollada. Kiedy podjeżdżaliśmy tu z Tejedy, światło może nie było at its best, ale mgiełki w tle coś tam rokowały:
Na górze stwierdziłem, że na szybko podjedziemy na jeszcze jeden punkt widokowy, a potem wrócimy tu na zachód słońca. Z powrotem byliśmy po raptem pół godzinie. I szczęki nam opadły.
Bo zrobiło się tak:
Ktoś ukradł panoramę! Zamiast niej zostawił U-boota w morzu mgieł. W sumie też fajnie. Rozpierzchliśmy się po okolicy, szukając jak najlepszego kadru. Mgły już się nie podniosły – zaczęły „tańczyć” góra-dół, a wraz z ich ruchem U-boot zdawał się pływać. Kiedy trochę bardziej opadły, okazało się, że to jednak nie łódź podwodna (podmgielna?), tylko stara dobra Roque Bentayga, jeden z najpiękniejszych szczytów Wysp Kanaryjskich.
O zachodzie słońca nieco się przejaśniło, a na niebie zaczęły dziać się cuda:
Wyglądało to tak jakby ktoś przeciął widok na pół i w każdej połowie pokręcił w inną stronę suwakiem „balans bieli”. Światło było jednak wyłącznie dziełem Matki Natury, a suwak pozostał w „nationalgeographicowym” położeniu „auto”.
Światło na niebie powoli gasło, ale widok nadal był przedni:
W końcu zrobiło się na tyle ciemno, że zapaliły się światła położonej daleko w dole Tejedy:
Po zrobieniu ostatniego zdjęcia mogliśmy zjechać do hotelu i udać się na pyszną obiadokolację. Zasłużyliśmy!