W Andaluzji zabytkowe miasteczka są białe – pewnie dlatego Hiszpanie zafundowali sobie jedną wioskę Smerfów. Marokańczycy nie muszą się uciekać do takich wybiegów, bo mają Chefchaouen (Szafszawan). Pierwotnie on też był biały (notabene założyli go uchodźcy z Andaluzji), a błękit pojawił się… dzięki Hitlerowi. W latach 30. uciekający przed obłędem III Rzeszy Żydzi trafiali m.in. tutaj. W Chefchaouen przypomnieli sobie o dawnej tradycji malowania domów na niebiesko, a było ich tak wielu, że wkrótce całe miasto zmieniło barwę. Niebieski jest świętym kolorem judaizmu, ma też tę zaletę, iż odstrasza owady (w tym przeklęte moskity).
W Chefchaouen ostatnio byłem kilka lat temu. Pamiętam, że miejscowi byli bardzo niechętnie nastawieni do wszystkiego co przypomina aparat (zdarzały się rzuty kamieniami do zwisającego z szyi celu). Kiedy w listopadzie jechaliśmy tu z fotowyprawą, kilka razy przestrzegałem przed tą fobią. A tu… kicha. Ludzie jakby bardziej życzliwi, uśmiechnięci. Panta rhei 🙂
Oczywiście nie wszyscy wyprężali się przed obiektywami, a jeden nawet zaczął kontratakować (ku obopólnej zabawie):
Samo miasto zachowało swój dawny urok, zresztą miejscowym nie można odmówić zmysłu estetycznego:
Największa przyjemność w Chefchaouen to wałęsanie się po medynie i wyszukiwanie ciekawych kadrów:
Dobrze komponują się na nich sierściuchy…
… szczególnie chętnie odwiedzające stragany rybne na targowiskach:
Same targowiska to świetne miejsca do poćwiczenia fotografii ulicznej – zawsze coś się na nich dzieje:
Medyna Chefchaouen to, podobnie jak inne marokańskie starówki, prawdziwy labirynt. Czasem nawet miejscowi gubią drogę:
Życie kwitnie do późnego wieczora:
A wieczorem co bardziej romantycznie usposobieni idą na słynny punkt widokowy, z którego Chefchaouen widoczny jest jak na dłoni: